„To chyba jest prawdziwa wierność. Zamiast wywoływać ducha, dotrzeć do kości” – mówi Marzena (wł. Magdalena) Sadocha. Dramaturżka i dramatopisarka w swoich tekstach opisuje cierpienia ciała wystawionego na widok publiczny, analizując mechanizmy powstawania społecznego spektaklu.

 Marzena Sadocha Fot. Kuba Burzyński

Inspiracje czerpie z twórczości Heinera Müllera i Bertolta Brechta. Do świata teatru weszła w 2006 roku. Najpierw jako sekretarka redakcji „Notatnika Teatralnego”, potem dramaturżka Teatru Polskiego we Wrocławiu (2010–2016). Pierwszym spektaklem, przy którym pracowała, był „Lincz” Agnieszki Olsten. Później współpracowała także z Moniką Pęcikiewicz, Michałem Kmiecikiem, Marcinem Liberem i Michałem Stankiewiczem.

Początki jej pracy jako dramaturżki przypadają na okres wzmożonego rozwoju tego zawodu, który powoli przestawał być sceniczną ciekawostką i zaczął na stałe trafiać na teatralną listę płac. Jak mówi Sadocha: „Od kiedy teatr wymaga tak głośno zmiany języka, czasem głębokiej pracy przy tekście, która nie jest tylko adaptacją, tworzy się zupełnie nowy rodzaj zadań i nowe potrzeby”. W spektaklu „Lincz” z opowiadań japońskiego autora Yukio Mishimy artystka wyciąga postacie mówiące o uniwersalnych problemach, zachowuje jednak wysoką emocjonalność oryginału. W czasie pracy nad „Hamletem” z historii duńskiego księcia na pierwszy plan wydobyła postać Ofelii, która jako jedyna była w stanie odsłonić teatralną sztuczność i zakłamanie dworskiego świata. Z czasem Sadocha zaczyna pisać również własne teksty dla teatru.

„Dramatopisarz może zapalić lont od razu. To literatura, która ma ciało” – opowiada o swojej pracy. Wydaje się, że w pisaniu dramatów bardzo pomaga jej doświadczenie dziennikarskie. Eksplorowane przez nią tematy są ugruntowane w rzeczywistych wydarzeniach, a jednocześnie wznoszą się ponad odtwarzanie faktów. Pracę nad jednym ze swoich najpopularniejszych dramatów, „Media Medea”, rozpoczęła propozycją przyjrzenia się postaci Katarzyny W., czyli „matki małej Madzi z Sosnowca”. Sadocha zaczęła wtedy czytać również o innych znanych dzieciobójczyniach. Dzięki zebranym informacjom odbiła się od konkretów w stronę mitologicznej postaci Medei, której historia śledzona jest przez żądne krwi media. Antyczny klucz i spojrzenie z dystansu pozwoliły autorce na stworzenie żywej historii „dzikiej kobiety w lesie kamer”.

W tekście „Małe dziecko” Sadocha przygląda się z poetyckim dystansem przełomowym momentom w ludzkim życiu, w „PTAKACH KTÓRE JEM” – medialnym kreacjom wydarzeń wojennych w Ukrainie. Zabiera również głos w sprawach bieżącej polityki teatralnej. W „Czy pan to będzie czytał na stałe?” wspólnie z Michałem Kmiecikiem protestuje przeciw propozycji obsadzania menadżerów na stanowiskach dyrektorskich w teatrach, zaś w „Dopóki mam język. 16 minut” opowiada o wyborze nowego dyrektora w Teatrze Polskim we Wrocławiu. 

W swoich tekstach Sadocha opowiada o otaczającej nas rzeczywistości, przyglądając się jej najbardziej bolesnym i niewygodnym fragmentom. W pracach teatralnych tworzy intensywnie emocjonalne obrazy, w których nierzadko abstrakcyjny, poetycki i chłodny język tworzy tło podbijające najmocniejsze znaczenia.

W ramach stypendium m.st. Warszawy napisała dramat „Język, którego nie ma”, o życiu lekarki Zofii Zamenhof, córce wynalazcy języka esperanto, która została zagazowana w Treblince razem ze swoimi podopiecznymi.