Justyna Bargielska

2021

Wróć do wyników wyszukiwania

Mieszkająca w Warszawie poetka i prozaiczka jest literackim Midasem: czego nie dotknie, zamienia w złoto. Już jej pierwsze dwa tomy poezji, o tytułach jak filmy sensacyjne z Jackiem Chanem – „Dating Sessions” i „China Shipping”, zwróciły uwagę czytelników i krytyków. Chociaż pierwszy przez moment można było nabyć na promocjach w supermarkecie, a drugiego, wydanego przez kserokopia.art.pl, niemal nikt nie miał w rękach, w niczym to nie przeszkodziło. Przełomem dla Bargielskiej był trzeci zbiór, „Dwa fiaty”, o którym Agnieszka Wolny-Hamkało napisała na łamach „Dwutygodnika”: „W tych wierszach drzemie zawrotna energia”. Eksplodowała ona w debiutanckiej, krótkiej, ale gęstej i wstrząsającej prozie Bargielskiej „Obsoletki”. Obie książki, rok po roku (rzecz bez precedensu), wyróżniono Nagrodą Literacką Gdynia. Kolejne wydawane zbiory wierszy potwierdzały jej pozycję jako jednego z najciekawszych i najważniejszych, a przede wszystkim kompletnie niepodrabialnych głosów w polskiej poezji współczesnej. „Człowieka Bargielską kształtuje nadmiar” – powiedziała o sobie w jednym z wywiadów. Nadmiar ten kanalizuje się w tak wielu formach, że Bargielskiej nigdy dość: jest autorką felietonów zebranych w tomie „Pij ze mną kompot”, dramatów, picturebooka stworzonego razem z Iwoną Chmielewską, a także powieści młodzieżowej „Siedem przygód Rozalii Grozy”.

Również jej projekt, nagrodzony stypendium artystycznym m.st. Warszawy, skierowany jest do grupy społecznej, która zamiast oglądać wiadomości i czytać gazety, wiedzę o świecie czerpie z YouTube’a (i nic w tym złego). Bargielska, jako osoba mieszkająca pod jednym dachem z młodzieżą, jest obeznana z jej idiolektem. Bardzo bliski jest jej ciągle zmieniający się język memów czy graczy komputerowych. Między innymi w oparciu o swój nadzwyczajny językowy słuch stworzyła zbiór „Patiosi z prawego brzegu”, oddający sprawiedliwość nie tylko młodzieży (książka skierowana jest do grupy 13–16 lat), ale też mniej seksownej części Warszawy, czyli osiedlom po prawej stronie Wisły. W odczuciu Bargielskiej te części stolicy pozostają dla współczesnej polskiej literatury, zwłaszcza literatury dla dzieci, terra incognita lub wręcz terra ingrata. Tymczasem blokowiska północnej części prawej strony Warszawy – Targówek, a przede wszystkim Białołęka, są demograficznie najmłodszymi, najbardziej witalnymi częściami miasta. Kryją też w sobie zaskakujące tajemnice, co stwarza znakomitą przestrzeń do przygód nastolatków, w tym przypadku: Jurka i Rozalii. Oboje są „patiosami”, czyli dziećmi wychowującymi się na nowoczesnych zamkniętych osiedlach i na ich, obowiązkowo przez dewelopera dla podniesienia prestiżu inwestycji zaprojektowanych „patiach”. Bargielska powiedziała kiedyś, że „życie codzienne ma niepozorne szczeliny, które są przeznaczone do tego, aby magazynować rzeczy niezwykłe, wymykające się”. Także jej wyróżniony stypendium projekt charakteryzuje się tym, co było istotne w jej wcześniejszych książkach: zaglądaniem w ruiny i na rubieże rzeczywistości (chociażby w okolice rozbieranej fabryki domów), językową dezynwolturą, błyskotliwym humorem, ale też społeczną wrażliwością. Efektem jest warszawska wersja „Władcy much” i portret świata bez seniorów, w którym rząd dusz sprawuje młodzież, i nie jest to świat najgorszy z możliwych.

 Justyna Bargielska Archiwum prywatne

„Patiosi z prawego brzegu” – fragment

Pomysł uciekania ze szkoły nie przyszedł Jurkowi do głowy znikąd. Jako dziecko, w bohaterskich czasach nauczania początkowego, dostrzegając wszystkie słabości systemu szkolnictwa, za którego ofiarę się uważał, postanowił, że szkołę podpali, a w jej miejscu wybuduje CRiEDPnGSPnr355, czyli Centrum Rozrywki i Edukacji Dzieci Powstałe na Gruzach Szkoły Podstawowej numer 355. Długie godziny spędzał wówczas, dyskutując o swoim projekcie z rodzicami, którzy widzieli tylko jedną, za to przesądzającą sprawę niedoskonałość takiego planu: nawet jeśli uda się trafić z podpaleniem szkoły w taki moment, że nie będzie w niej żadnego ucznia, nauczyciela czy pracownika administracji, zawsze będzie w niej chomik Lucek. Chomik Lucek został przyniesiony na dzień pupila, kiedy Jurek był w pierwszej klasie, przez jakiegoś czwartoklasistę. W trakcie przerwy obiadowej chomik Lucek musiał zostać w klasie, mimo że jego pan, jakby przeczuwając nadchodzącą grozę, prawie się popłakał, prosząc, żeby wolno mu go było zabrać na stołówkę. Panie wydające posiłki były jednak nieugięte i gdy czwartoklasista wrócił do klasy cały w zupie pomidorowej, którą jadł niestarannie, by jak najszybciej być z powrotem przy swoim pupilu, klatka chomika Lucka była pusta. Zaraz nadano przez radiowęzeł informację o jego zaginięciu, ale nie odnaleziono go już nigdy. Naturalnie wieść o losie Lucka dotarła do pań wydających posiłki, które do końca roku, widząc osieroconego czwartoklasistę, grały w papier, kamień, nożyce o to, by nie musieć wydawać mu obiadu – tak bardzo bały się jego pełnego wyrzutu spojrzenia. Gdy Jurek wpadł na pomysł podpalenia szkoły, teoretycznie chomik Lucek osiągnął już i przekroczył wiek, jakiego dożywają chomiki, i gdziekolwiek w rozległym gmachu szkoły się wówczas znajdował, powinien był być już tylko obeschniętym truchełkiem, ale mama, która wierzyła, że wolność wydłuża życie, uważała, że należy dmuchać na zimne.     

– On nadal może tam gdzieś być – mówiła. – Weź, synu, wymyśl coś innego.