Julia Kotomska studiowała romanistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Jest też absolwentką reżyserii filmu dokumentalnego Szkoły Andrzeja Wajdy (2008). Realizowała krótkie filmy dokumentalne i prowadziła warsztaty filmowe dla młodzieży, organizowane przez inicjatywę Plaster.
Archiwum prywatne
„Od zawsze słyszałam o Marii Branickiej-Lubomirskiej” – mówi o swojej praprababce. W ramach stypendium artystycznego m.st. Warszawy opracowała album z jej twórczością pt. „Arystokratka fotografuje”. „Pochodzę z domu, w którym ważne są korzenie. Mam poczucie, że moją rolą jest nieść tę historię dalej”. Impulsem do zajęcia się spuścizną praprababki było jednak jej własne zainteresowanie fotografią. „Gdy przeglądałam nasze archiwum rodzinne, powstał pomysł, żeby coś z nim zrobić i pokazać je innym. Zdjęcia niszczeją, więc pierwsza myśl była taka, by je chronić i zachować dla przyszłych pokoleń. Zdjęcia i historię. Mój plan na przyszłość obejmuje połączenie zdjęć z tekstem, ponieważ moja praprababka miała świetne pióro. Chcę zestawić zdjęcia z fragmentami jej zachowanych listów i pamiętników, które pisała w czasie I wojny światowej”.
Przebłyski tej historii wyglądają tak:
Dwoje kilkuletnich dzieci wdrapało się na wysoki parapet okienny od zewnętrznej strony, tak wysoki, jakby je ktoś podsadził. W oknie kraty, okno okala bluszcz. Dzieci, w grubych płaszczykach i lakierkach (jedno z nich ma także na głowie duży biały fikuśny kapelusz), przytrzymują się kraty, odwracają psotnie w stronę obiektywu, patrzą figlarnie i porozumiewawczo kładą paluszki na ustach. Ich wybryk pozostanie tajemnicą pomiędzy nimi a fotografką, Marią Zdzisławową Lubomirską, jedną z pierwszych fotografek na ziemiach polskich. To zdjęcie zostało wykonane akurat w Małej Wsi (dziś powiat grójecki), pochodzi z roku 1908 i jest opatrzone opisem: „Biś Tyszkiewicz, Dosia Lubomirska. Dzieci w oknie”.
Są też zdjęcia dzieci z podróży: na przykład z Cannes (rok 1907), kolejny kapelusz, większy od głowy kilkulatki, układa się w wielkie białe uszy. Jest też pies. W tle palmy. Lato.
A w Szwajcarii (też rok 1907) zima: trzy czarne postaci, dwie kobiety, jeden mężczyzna, stoją plecami do fotografki. Na nogach mają łyżwy, są na środku ślizgawki, co chyba znaczy, że Lubomirska też stoi z aparatem na lodzie. Zdjęcie spowija mgliste światło o zmierzchu.
W Territet musiała stać w śniegu, fotografując mężczyzn odgarniających łopatami wielkie białe zaspy. Drobne figurki na białych górkach, w tle ostre szczyty Alp. Po wydeptanej, tonącej w śniegu ścieżce schodzi mężczyzna o lasce; drugi dźwiga wielkie sanki pod górę. Na zdjęciach prawie nie widać twarzy, tylko drobne postaci, z których każda jest inna.
Maria Lubomirska z Branickich (1873–1934) była żoną Zdzisława Lubomirskiego (członka Rady Regencyjnej, przez krótki okres prezydenta Warszawy), prowadziła salon w Warszawie. „Z podań rodzinnych wynika, że Władysław Branicki, ojciec Marii, był pierwszym Polakiem, który miał przenośny aparat fotograficzny. To jednak [właśnie] Maria zainteresowała się fotografią – pisze Kotomska. – Na początku fotografowała głównie rodzinę, dokumentowała rodzinne podróże, życie codzienne majątku. Później eksperymentowała. Robiła na przykład autoportrety w lustrze”.