Adam Kaczanowski

2023

Wróć do wyników wyszukiwania

Jak najłatwiej wypatrzyć Adama Kaczanowskiego? Można spróbować gdzieś wśród nowych żoliborskich osiedli, zajrzeć do księgarni z dobrą poezją albo poszukać gościa w przebraniu szympansa, względnie szkieletora lub Myszki Miki, piszącego, performującego, odgrywającego popkulturowe role. Jak można by z kolei Kaczanowskiego opisać? Najprościej byłoby tak: poeta i prozaik. Chociaż może należałoby powiedzieć – autor książek, bo sztywne podziały na rodzaje literackie raczej go nie interesują. W rozmowie z Agnieszką Budnik wskazał jedną z niewielu różnic między swoją liryką a epiką: „Rzeczy, które wychodzą jako proza (…) piszę długo, a te, które wychodzą jako poezja (…) – impulsywnie”.

 Adam Kaczanowski Fot. Ola Kaczanowska

Z każdego z tych trybów pisania uzbierało mu się niemal równie dużo publikacji. Debiutował w katowickim „FA-arcie” i poznańskim „Nowym Nurcie” w 1994 roku. Jego pierwsza pełnoprawna książka, „Powieka” (1998), to jedno z wielu w tej karierze działań na styku poezji i prozy. Autor śmiało korzysta z popkulturowych parafraz, w tym przypadku „Batmana”, do czego wróci choćby w „Zabawnym i zbawiennym” (2020) – zbiorze późnokapitalistycznych impresji rodem ze zwykłych rodzinnych wakacji i z wysokich biurowców. Temat pracy powraca u niego choćby w powieściach „Bez końca” (2005), „Sośnicki. Szary człowiek” (2006), w „Stanach” (2005) albo „Utracie” (2021). Relacjonowanie współczesnego świata w tych książkach „przypomina opowieść o raju, który ze swoim dostatkiem i brakiem braku okazuje się największym przekleństwem”, jak to ujęła Anna Kałuża.

Ten „raj” często zaludniają przeróżne rodziny, koniecznie z dziećmi, ale niekoniecznie dające się opisać jako szczęśliwe lub nie. Relacje ojców i matek z córkami i synami bywają u Kaczanowskiego trudne lub wrogie („Awersja” z 2007, „Utrata”), bywają też czułe i najzwyczajniej w świecie wzruszające („Cele” z 2018, „Czego boją się rodzice” z 2019), ale równocześnie wymykają się tym prostym opozycjom. Pewnie dlatego, że warszawski pisarz unika jednoznacznych ocen, ufa raczej bezstronnym obserwacjom, a swoje światy nieco wykrzywia, żeby nie było za łatwo. W rozmowie z Przemysławem Suchaneckim opisał to tak: „Biorę kawałki rzeczywistości i tak je obrabiam, by wyglądały na abstrakcję. Wychylam rzeczywistość o jeden stopień. Materiał do badań pobieram od żywego człowieka”.

Okładka wydanej przez Ha!art powieści „Ze Słowackiego”.  Projekt: Bolesław ChromryOkładka wydanej przez Ha!art powieści „Ze Słowackiego”.
Projekt: Bolesław Chromry
Czasem obserwacje Kaczanowskiego mają w sobie coś z podglądactwa. Właśnie tak dzieje się w projekcie wyróżnionym stypendium artystycznym m.st. Warszawy. Powieść „Ze Słowackiego” dzieje się na jednym z tych żoliborskich osiedli, które mogłoby powstać na drodze spacerów samego autora. Punktem wyjścia tej książki są rzeczywiste wpisy na facebookowych grupach sąsiedzkich, a punktem dojścia – horrorowy koszmar, którego źródeł trzeba by szukać w obsesjach i fobiach mieszkańców osiedla. Frustracje klasy średniej morfują tu w szaloną parafrazę „Lekarza wiejskiego” Franza Kafki, z pomocą której Kaczanowski diagnozuje – we właściwy dla siebie, niejednoznaczny sposób – lęki i niemoce dzisiejszych mieszczuchów.

Igor Kierkosz