O praktyce Pawła Żukowskiego pisałam na łamach „Dwutygodnika”, że rzeczywistość, którą buduje, „jest niegramotna, dziwaczna, wyciągnięta ze śmietnika. Albo po prostu z polskiej rzeczywistości, która nie jest o ładnych rzeczach, chyba że na pocztówkach”. To rzeczywistość, która drapie, szeleści folią, śmierdzi kurzem oraz farbą. Sam Żukowski mówi o „odzysku” – słowie, które dla niego oznacza nie tylko ponowne użycie, ale też ratunek, próbę ponownego nadania sensu rzeczom i ideom, które zostały zepchnięte na margines. Recykling, który uprawia, dotyczy bowiem nie tylko materiałów, ale też narracji, pamięci, gestów. Lubi wracać do twórców, których ceni – nie po to, żeby ich cytować, ale z nimi porozmawiać. Równie chętnie sięga po estetyki, które wymykają się klasyfikacjom – nierzeczywiste, może mniej oczywiste.
Fot. Julia Sadowska
Zanim pojawiły się kartony – obiekty, które dziś natychmiast kojarzone są z jego nazwiskiem – Żukowski pracował na trwalszej materii. W serii „Goldenboys” wypalał homoerotyczne postaci w drewnie, a potem malował je w kolorach podstawowych – czerwonym, niebieskim, żółtym. Ciało wpisane w strukturę materiału, pożądanie jako coś, co zostawia ślad. W tym samym czasie powstawał też inny cykl, również na drewnie – tym razem bardziej oszczędny. Żukowski pisał o „odejmowaniu wszystkiego zbędnego z obrazu, a zostawianiu tylko części garderoby i kształtu ciała”.
W 2018 roku zaczął wykorzystywać kartony. Najpierw traktował je jak obiekty codziennego użytku – tanie, dostępne, wyrzucane. Ale znaczyły też coś więcej jako znaki obecności, protestu, sprzeciwu. Z takim kartonem Żukowski pojawił się pod siedzibą „Gazety Polskiej”, która wprowadzała do debaty publicznej koncepcję „stref wolnych od LGBT”. Jeden z kartonów („Damy radę”, 2020) zawisł w czasie pandemii w oknie nad dawną siedzibą Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Przy czym bardziej niż samo dzieło liczył się gest. Prosty, ludzki, skierowany do tych, którzy siedzieli w zamknięciu i potrzebowali otuchy. Inne pojawiały się na protestach, marszach – wpisane w rytm wydarzeń, ale też wyjęte z niego przez swój radykalny minimalizm.
Kartony, jak mówi artysta, najczęściej pochodzą ze śmietnika – albo są przynoszone przez znajomych czy sąsiadów. Żukowski maluje na nich hasła dużymi literami, czarną farbą – oszczędnie. Czasem są to bardzo osobiste wyznania, jak: „Ciągle kłamię ludziom na swój temat”. Czasem zdania, które brzmią jak zdawkowe diagnozy społecznych nastrojów: „Nie widzę przed nami żadnej przyszłości”, „Liczy się nie to, kim jesteś, ale to, czy masz dzieci”. Kartony bywają więc lustrem, krzywym zwierciadłem, głosem z offu. Pojawił się też taki, który Żukowski przyniósł pod pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej – z napisem: „Moja tragedia jest ważniejsza”. Komentarz do sytuacji, w której – mimo ogólnokrajowego zakazu – prezes partii rządzącej mógł odwiedzić cmentarz w dniu Wszystkich Świętych, gdy reszcie obywateli odmówiono tego prawa. Żukowski odpowiada jednym zdaniem – ironicznym, bezsilnym.
Obecnie artysta realizuje projekt „Archiwa Queerowej Niezgody”, dofinansowany ze stypendium artystycznego m.st. Warszawy. To cykl malarski, który skupia się na queerowych wątkach w warszawskim street arcie, ale też szerzej – na estetycznych gestach nieheteronormatywnej obecności w miejskiej przestrzeni od lat 80. do roku 2004. Żukowski prowadził badania – tropił ślady, zbierał zdjęcia, dokumentował to, co efemeryczne i często pomijane. Efekty tych poszukiwań publikuje na instagramowym profilu @archiwa_niezgody – który jest trochę katalogiem, trochę pamiętnikiem, a trochę manifestem. W tym wszystkim najciekawsze jest jednak to, że Żukowski – nawet gdy mówi o przeszłości – nigdy nie przestaje być zanurzony w teraz. W codzienności, która nie jest o ładnych rzeczach. Ale jest nasza.
Anna Pajęcka