Małgorzata Kozera-Topińska chodzi tam, gdzie zwykle nie zapuszczają się ludzie kultury. Zagląda pod podszewkę, szuka niepopularnych tematów, patrzy z ukosa. Swój najbardziej znany film dokumentalny, nagradzany na kilku festiwalach, wyprodukowany przez Vision House, w koprodukcji z Al Jazeera Documentary i TVP Kultura, poświęciła nieznanej historii Polski. Właśnie upada stary ustrój, instaluje się nowy, jest lato, wszyscy mówią o wolności, powszechna ekscytacja, ludzie marzą o zagranicznych podróżach i o lepszym świecie. Za kilka miesięcy, dokładnie 28 października, w głównym sobotnim wydaniu Dziennika Telewizyjnego aktorka Joanna Szczepkowska powie, że 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm. Kozera-Topińska nie daje się jednak porwać rzece kanonicznych obrazów z tamtego czasu. W jej dokumencie „Był bunt”, który zdobył Nagrodę „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej za „najlepszy materiał dziennikarski”, nie ma generała w przyciemnionych okularach, obrazków upadającego muru berlińskiego, scenek z obrad w Magdalence i okrągłego stołu, a słynny szef związku zawodowego Solidarność pojawia się w zasadzie tylko na chwilę. Zamiast tego obserwujemy zniszczonych, poharatanych mężczyzn – jeden ma szramę na twarzy od oka do brody, drugi dwie kropki pod okiem – i archiwalne zdjęcia z masowych protestów więźniów, którzy odsiadują wyroki w trzech zakładach karnych na północnym zachodzie Polski. Młoda reżyserka powraca do tych wydarzeń nie dla taniej sensacji, tylko po to, żeby pokazać prawdziwą twarz totalitarnej władzy. A przede wszystkim żeby zadać pytanie o wolność. O to, czym jest szacunek dla drugiego człowieka i komu ten szacunek się należy.
Fot. Hanna Prus
W zrealizowanym dwa lata wcześniej krótkometrażowym dokumencie „Księżniczka i mur” zamiast opiewać uroki świeżo wybudowanego, zamkniętego osiedla bloków po prawej stronie Wisły, reżyserka przygląda się starej kamienicy, która resztkami sił próbuje przetrwać w cieniu nowego porządku. To prosty film – jego bohaterką jest mała dziewczynka, która marzy o mężu, który nie będzie pił, a zanim go znajdzie, chciałaby pochodzić na lekcje baletu, jednak jej rodziców nie stać na ich opłacenie. Kolejny odcinek „Ekspresu reporterów”, kolejna etiuda dokumentalna o patologii? Nic z tych rzeczy. Bohaterowie Kozery-Topińskiej wymykają się obiegowym sądom, nie chcą wpasować się w opowiadaną raz za razem opowieść. To rodzina, która trzyma się, jest ze sobą, próbuje żyć po swojemu, jak gdyby nigdy nic, na przekór sytuacji, w której się znalazła. W jednej z najbardziej niezwykłych scen filmu, niemalże surrealistycznej, wszyscy siadają do stołu, żeby zjeść wspólnie posiłek – sushi, które wcześniej przyrządzili.
W swoim najnowszym filmie, przygotowywanym w ramach stypendium artystycznego m.st. Warszawy, Małgorzata Kozera-Topińska znów kieruje kamerę w nieoczywistą stronę. Ze wszystkich miejsc w Warszawie – okazałych gmachów, miejsc męczeństwa i pamięci, cudów techniki, przykładów brutalnej transformacji – wybiera niepozorne, schowane gdzieś między sejmem a Trasą Łazienkowską, osiedle domków fińskich na Jazdowie. Miejsce, gdzie w latach 40. architekci z Biura Odbudowy Stolicy planowali nową Warszawę, jedno z niewielu miejsc, gdzie po wojnie kwitło normalne życie wśród grządek z warzywami. Dziś kwitnie tam kultura, odbywają się koncerty, swoją siedzibę mają organizacje pozarządowe. Istniejące na przekór deweloperom, niby poza czasem, ale przecież wyrażające to, co obecnie najlepsze. To tu dobiegają głosy odbywających się pod sejmem protestów, to tu znów grupa społeczników obmyśla i działa na rzecz lepszego jutra.