Od około ćwierćwiecza kolekcjonuje monety i bilety komunikacji miejskiej. Jego przedwojenna kolekcja obejmuje nie tylko materiały z Warszawy, ale i Łodzi, Krakowa oraz Lwowa. „Paradoksalnie najłatwiej jest zdobyć bilety z tych dwóch ostatnich miast. Nie ma tygodnia, aby mi coś ładnego z Krakowa nie wpadło” – mówi.
Owocem tej wieloletniej kwerendy jest współtworzona z Jarosławem Loretzem publikacja „Bilety w warszawskiej komunikacji miejskiej. 1845–1964”. To pierwszy tom docelowo dwuczęściowego projektu. Udało się go ukończyć dzięki stypendium artystycznemu m.st. Warszawy. Tytułowy zakres czasowy obejmuje historię miasta od 17 lipca 1845 roku, kiedy władze wprowadziły przepis nakazujący sprzedaż biletów w dorożkach, de facto normalizując ceny komunikacji w mieście. Co ciekawe, 1845 to również rok założenia pierwszej stałej miejskiej linii omnibusowej, która jednak nie przetrwała długo. Historia prezentowana w książce kończy się w roku 1964, kiedy to na skutek konsolidacji istniejących przedsiębiorstw zostają utworzone Miejskie Zakłady Komunikacyjne. Pomiędzy tymi dwiema datami rozpościera się kronika miejskiego ruchu i topografii, regulacji i prawa, przedsiębiorstw, rozwoju transportu i nowych wynalazków, a także przemian przestrzeni miejskiej w epoce gwałtownych wahań demografii Warszawy. Publikacja zawiera setki kolorowych materiałów wizualnych. Są tam zdjęcia, mapy, wycinki z gazet, fragmenty kodeksów i instrukcji, rozkłady jazdy, weksle, płachty ceduł i w końcu same bilety, jedne z druków najbardziej „ulotnych”, lądujące „w śmietnikach i rynsztokach”, poza zainteresowaniem archiwów, bibliotek, muzeów.
Fot. Maria Janczak
„To jest kawałek papieru, który wręcz z definicji należałoby wyrzucić – mówi Kozłowski. – Bywało i tak, że pojawiał się nakaz niszczenia tych świstków. Było to w czasach, gdy nie było kasowników – żeby ludzie nie jeździli na gapę. Istniały nawet konkursy dla biednych – jak zbierzesz trzydzieści biletów na tramwaj, to dostaniesz talerz zupy. Trudno je więc teraz zdobyć, ale się znajdują!”. Trzon materiału wizualnego książki stanowią bilety pozyskiwane na aukcjach i giełdach staroci. Kiedyś przedwojenne bilety można było zdobyć na pchlim targu na Kole. Można było też wywiesić ogłoszenie, a ludzie dzwonili, gdy coś mieli. Dzisiaj ten obieg przeniósł się do internetu, bez kontaktu z żywym człowiekiem, bez targowania się. Bilet potrafi kosztować kilkaset złotych. Najstarsze bilety Kozłowski pozyskiwał za granicą: „W Polsce się nie zachowały, bo wszystko spłonęło w czasie wojny. Konne bilety ściągałem z Rosji. Przede wszystkim sprowadzam jednak bilety z Niemiec. Na przykład od jednego kolekcjonera, który teraz ma już ponad dziewięćdziesiąt lat, a zbierał je całe życie. Ma bilety z całej Polski, z terenów Ziem Odzyskanych, z Legnicy, z Wrocławia”. W książce są też pojedyncze bilety z Muzeum Warszawy i Żydowskiego Instytutu Historycznego, „dzięki któremu w ogóle udało się domknąć publikację”.